wtorek, 1 stycznia 2008

Moja droga czyli sen o pustyni.

A jeśli nawet ten lot był Ikarowy
by się rozejrzeć i potem spaść
czyż nie wart wrażeń i owej wiedzy
gdy będąc znów na twardej ziemi
wie się, gdzie, co i jak nań jest ?

Od dzieciństwa, zdając sobie sprawę, że moje życie nie wygląda tak, jak powinno i kształt jego nie zapewnia należycie troski o wieczność marzyłem o tym, by się odosobnić od ludzi i rozwiązać moje egzystencjalne i narosłe (gdy się świeci w dal nie można należycie zająć się codziennością, a problemy nie znikają, tkwią gdzieś w człowieku i kumulują się) zwykłe problemy. Oczywiście do skończenia szkoły nie było o tym mowy. System szkolny potrafi skutecznie odciągnąć dzieci i młodzież od ważnych dla nich spraw. Kiedy skończyłem szkołę średnią odsunąłem myśl o studiach, przynajmniej na rok i postanowiłem maksymalnie zająć się swoimi sprawami. Oczywiście tutaj diabły (temat przeciwników człowieka opiszę dokładnie w następnym artykule) zaczęły przeszkadzać. Mimo to wiele poznałem przez ten czas, ale też, niejednokrotnie przez diabły, potworzyłem nowe. Cały czas marzyłem o pustyni, tym miejscu, gdzie człowiek może w ostateczności dać sobie odpowiedź kim jest i co robić. Doszedłem jednak do wniosku, że nasza kultura nie daje możliwości takiego odosobnienia. Musiałbym naprawdę porzucić świat, jego troski, życiowe i materialne. O ile życiowe praktycznie porzuciłem, przestałem się interesować zdarzeniami nie tylko na świecie, ale i lokalnymi, to materialne ograniczyłem, porzucenie ich całkowicie przerażało mnie wizją, że mogę skończyć jako bezdomny (o żebractwie nie dopuszczałem w ogóle myśli), których widzi się nieraz: brudnych, w łachmanach... Zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie porzucić tego świata i tak naprawdę to nie chcę. NIe po to chciałem iść bowiem na pustynię, by z nim skończyć całkowicie, ale by rozwiązać problemy, nie tylko swoje, ale dotyczące wszystkich ludzi, wrócić i zmienić go na lepsze, by będąc sobą, takim, jakim chcę móc skutecznie pomagać innym. Zacząłem myśleć o studiach, by poznać dokładniej wiedzę, którą spotykałem w książkach. Dwa lata po szkole średniej dostałem się na psychologię i ten miraż wiedzy znów odciągnął mnie od mojej drogi (więcej na http://www.mojageneracja.pl/10058727/). Później nie znajdując zrozumienia i porozumienia z różnymi ludźmi (rozmawiałem z ludźmi na uczelni, byłem u grupowań zakonnych i ludzi, którzy mieli pewne osiągnięcia w pisaniu) musiałem zająć się pracą. Tutaj świat znowu potrafił wkręcić, ale, kiedy była możliwość wracałem do swojej drogi.
Taka była ta moja droga, wiele dzięki niej zrozumiałem, a jeśli pozna się pewien zakres praktycznie to, co dotyczy człowieka staje się niemal całkowicie jasne- na tym polega oświecenie. To jednak tylko kontur tej drogi, a jak ją przedstawić nawiązując do przykładu z latarką. Otóż, wiele świeciłem na cel, w tym czasie wierząc w opatrzność Bożą i dobroć ludzi. Oczywiście, gdy człowiek wyłamuje się z szeregu znajduje więcej przeciwników niż pozostali, ale też są i dobrzy ludzie. To oni, choć nie zawsze skutecznie chronili mnie przed potknięciami i złem. Taki był rys charakterystyczny, zapewne nie tylko mojej, ale mojej drogi- iść kiedy tylko można naprzód, wierząc w pomoc innych i Boga.
Wydaje się rozsądna, bo jest nią, ale kiedy za długo świeci się na cel, może spotkać człowieka wiele złego. Ja się ustrzegłem tragedii, pozostały mi zobowiązania wobec ludzi, którzy zaznaczyli się dobrze w moim życiu, ale zostały i kłopoty w postaci ludzi, którzy dali mi cegiełke, a teraz żądają całego domu i ich złość, kiedy nie jestem w stanie tego dać. Są to ludzie ograniczeni, do których nie przemawiają żadne argumenty i od których właściwie nie chciałem pomocy, ale spodziewając się pewnych zysków robili pewne działania, bo pomocą tego nie mogę nazwać za moimi plecami. Ale wiem, że wielu innych ludzi spotykają tragedie: śmierć, kalectwo, gwałty (niekoniecznie z powodu chuci zboczeńców, ale jako akt, który ma związać ofiarę z przestępcą) i nie dochodzą oni do poznania, które by ich zadowoliło. Przyczyna tych tragedii nie widoczna dla wielu bierze często swój początek z lekceważenia spraw doczesnych, spowodowanego parciem ku wiecznemu i chęcią ominięcia zbyt wielu, tłoczących się problemów dnia codziennego i świata. Sądzę, że ci którzy wierzą Bogu są pod Jego ochroną, ale często się o Nim zapomina i to wykorzystują diabły i niektórzy ludzie, przeciwnicy wyrywania się z grupy.
Dlatego też radzę ludziom, których nie stać na definitywne porzucenie świata, by nie decydowali się na budowanie wieży. Poniosą na pewno szkody, a nie osiągną celu. Każdy, kto ma wątpliwości, lęki przed możliwymi skutkami decyzji (szaleństwo, żebractwo) i nie ma dostatecznej wiary nie tylko w Boga, ale Bogu niech nie zaczyna walki o wszystko.
Za czasów Buddy w V w. p.n.e. żył Gośala Maskariputra, reformator religijny, który twierdził, że "wszystkie byty, wszystkie stworzenia osiągają z czasem doskonałość. Nie można niczego uczynić, aby ten proces przyspieszyć, każdy musi odbyć przeznaczoną sobie, bezmierną liczbę wcieleń" (Słownik mitów świata, Arthur Cotterell, wyd. II, Katowice 1999). Założył grupę religijną Adźiwików, która cechowała się skrajnym fatalizmem i determinizmem, a praktyka surowym ascetyzmem (istniała do XIV w.) (Uniwersalna Encyklopedia PWN). Był ostro zwalczany przez Buddę. I nie ma się czemu dziwić, determinizm, który chyba nie zakłada istnienia wolnej woli jest bzdurą, nie ma determinizmu, każdy człowiek może w swoim zakresie przyspieszyć lub opóźnić czas dojścia do Prawdy, może iść też własnym tempem, będącym optymalnym wypośrodkowaniem między niebezpiecznym dniem codziennym i wiecznością. Na marginesie trzeba by sobie zadać pytanie, po co tej sekcie religijnej był potrzebny ascetyzm, skoro nic nie można zmienić. Ale i ze złych doktryn trzeba wyciągać dobre wnioski: wszystkie byty mogą osiągnąć wyzwolenie, choć poprzez wiele wcieleń i doktryna ta może ostudzić zły zapał, nieprzemyślany poryw, by budować wieżę, ową często cytowaną nadgorliwość, dotyczącą nie tylko działań codziennych.
Droga, którą proponuję obecnie żyjącym ludziom polegałaby na zgodzie na kilka dalszych wcieleń i spokojnym poznawaniu Prawdy. Niekoniecznie tylko własnym wysiłkiem poznawczym, jest wiele książek, w których zawarta jest niesamowita wiedza. Sam wiele czytałem i zawdzięczam wiele wielu filozofom i pisarzom. Oczywiście dużo ludzi tak postępuje i nie powiedziałem tu nic nowego. Wydawałoby się, że odradzam jakieś poważne zajęcie się drogą ku Prawdzie. Nic podobnego. Mój głos w tej sprawie to właśnie zwrócenie uwagi, że: po pierwsze- brak możliwości zbudowania wieży nie oznacza zarzucenia robienia czegokolwiek w tym kierunku, a niestety wielu tak robi; aby mieć szansę zdobycia kiedykolwiek Tego Celu, trzeba się do Niego przybliżać, choćby etapami, inaczej nigdy nie dojdzie się do tego wcielenia, w którym będzie się gotowym do ostatecznej walki, a więc nigdy nie zdobędzie się wyzwolenia, zbawienia; po drugie człowiek ma wolną wolę, drogę do Prawdy może przyspieszyć lub opóźnić, nie radziłem jej za bardzo przyspieszać, ale radzę robić wszystko by była ona możliwie najszybsza (poruszam tu następne zagadnienie, opozycję życia do bycia- im więcej człowiek chce dobrze żyć, a więc bawić się, korzystać ze świata, tym ma mniej czasu, energii i chęci na zajęcie się wiecznością, ale też poświęcając się jej zupełnie zaprzecza sobie jako człowiekowi i może wpaść w szaleństwo lub co najmniej dziwactwo) i radzę jej przynajmniej nie opóźniać (tutaj jest kwestia moralności, każdy zły czyn oddala człowieka od jego celu, od wyzwolenia i sprawa nałogów, ale dokładniej o tym w jednym z kolejnych artykułów).

poniedziałek, 31 grudnia 2007

Metoda Jezusa.

Droga człowieka do człowieka prawdziwego wiedzie przez człowieka szalonego. (Foucault)

Jak wybrnąć z problemu, czym się zająć: doczesnością czy wiecznością. Jeśli się dobrze zrozumie moją myśl: doczesność jest częścią wieczności, zrozumie się, że wieczność można spostrzec w życiu doczesnym, życie bowiem, jako część wieczności jest również wiecznością, wieczność przenika życie doczesne. Ale też wieczność na czym innym polega niż życie doczesne. To drugie jest zmienne, nietrwałe, pierwsze jest stałe, trwałe, życie wieczne to w pewnym aspekcie niezmienność pewnych rzeczy w sobie. Człowiek żyjący w czasie, gdzie "wszystko płynie" *, musi zwracać uwagę i na te zmiany, które się wokół niego dzieją i na te rzeczy, które są stałe, wieczne, na duchowość, jeśli będzie zajmował się tylko doczesnością, stanie się podobny "synom świata", bystrzy co do rzeczy świata, ograniczeni w rzeczach niemiennych, którzy po śmierci będą niezdolni na spotkanie z wiecznością, wybici ze znanych sobie tylko układów będą mieli nikłe rozeznanie, co się będzie z nimi t a m działo. Idąc do analogii z oświetlaniem sobie drogi latarką, można powiedzieć, że najlepiej byłoby oświetlać sobie naprzemian drogę i cel. Ale nie jest to takie proste. Cel jest odległy, mało, kto wie, w
którym kierunku, trzeba sporo czasu, by się przekonać, czy to, co zdaje się dawać zbawienie, może dać je rzeczywiście. Życie doczesne wymaga wielkiej absorbcji uwagi i wieczność wymaga dużego poświęcenia czasu. Zdaje się, że świecąc raz tu, raz tam, człowiek nie ustrzeże się od upadku, bo gdy będzie oświetlał cel może potknąć się o czyjąś nogę, ani nie pozna swego celu, bo nie poświęcając dostatecznej mu uwagi i tak nie rozezna się, czy to jest to. Dlatego też wielu ludzi brnąc ku Prawdzie tak się na Niej skupiło, że było na granicy szaleństwa, a wielu ją przekroczyło. Czym bowiem jest szaleństwo, jeśli nie zagubieniem zdrowego odbioru rzeczywistości, utratą pełnego kontaktu z nią na rzecz rzeczy wyższych- straceniem zmysłów. Również wielu ludzi, których ma się za głupich, bo co do rzeczy światowych są nimi rzeczywiście, ogólnie nie są głupi, ograniczeni, mają swój rozum i niejednokotnie ich potencjał intelektualny jest większy od niejednego naukowca, ale oni zajmują się sprawami nieba, po swojemu, i dlatego nikt nie jest ciekawy ich wiedzy, nikt jej nie sprawdza. I mimo ryzyka szaleństwa lub stania się ograniczonym wielu podąża tą drogą do człowieka prawdziwego, a więc pełnego, który zna się i ostoi i wobec świata i wobec wieczności, poprzez człowieka szalonego lub który się takim wydaje innym.
Na pewno w przeszłości było wielu ludzi, którzy podążali taką drogą. Wielu zwyciężyło, stworzyli kamienie milowe filozofii dla innych, byli to m.in. Lao-cy, Budda czy Jezus. Ten ostatni, może dlatego, że najbardziej mi znany, a może rzeczywiście najbardziej opisywał wymogi drogi ku Prawdzie , ku Bogu. Akcentował potrzebę wyrzeczenia i poświęcenia wszystkiego, by zdobyć ową perłę. Powiedział również znamiennne słowa: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie straci je, a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je (Mk 8. 34-35, dalsze wersy również warto przeczytać). Jezus wiedział, że czas, jaki jest dany człowiekowi i jego kondycja nie wystarczą, by zająć się należycie życiem i wiecznością. Pojedynczy człowiek dysponuje tylko latarką. Dlatego doszedł do wniosku, że trzeba wszystko poświęcić dla Prawdy. To jest metoda Jezusa, oświecać tylko cel i brnąć ku niemu, nie patrząc co się dzieje wokół. Nie patrzeć na świat, działając nawet wbrew swojej naturze- zaprzeć się samego siebie i szukać, a wtedy napewno się znajdzie. Jest to ciężka droga i nawet sam Jezus dał początek Kościołowi, by iść w grupie, po wytyczonej drodze. Kontynuując analogię zaczęto tworzyć ulicę oświetloną latarniami. Czy spełnia ona swoje zadania, to inny temat. Samej metody Jezusa nie polecałbym. Moja metoda jest trochę inna, ale jej też bym nie polecał. Opiszę ją i powiem dlaczego nie w następnym artykule.

* Podstawowe założenie filozofii Heraklita z Efezu: "panta rhei"
(gr. Πάντα ῥεῖ καὶ οὐδὲν μένει) (wszystko płynie, nic nie stoi w miejscu) Wikipedia.

niedziela, 30 grudnia 2007

Niebezpieczeństwa wieczności.

Religie zbawienne, choć same w sobie przybrały dobry kierunek, to jednak w praktyce prowadzą do gorszych skutków niż religie renkarnistyczne. Popatrzmy na kultury Dalekiego Wschodu, może jest tam większa bieda, słabsza medycyna, brak dobrej techniki, ale pod względem moralnym są bardziej spokojne. A kultury europejska, amerykańska, islamska; ile tam tragedii dnia codziennego, a historia naznaczona ilu wojnami. Mogą niektórzy zarzucić, że nie ma to związku z wyznawaną religią. Ma i to duże; ludzie w religiach reinkarnistycznych nastawieni są na spokojne dążenie ku wybawieniu, w religiach zbawiennych wielu stawia na jedną kartę, gdy widzą, że nie podołają sami, zmuszają innych, by im pomogli lub stają się duchowymi lub nawet normalnymi przestępcami, dopuszczają się wielu i to drastycznych nieprawości. Nie bez znaczenia są tu np. słowa Jezusa: Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz (Mt 10.3439). U Łukasza: Nie, powiadam wam, lecz rozłam (Łk 12.49-53). Oczywiście słów tych nie należało traktować jako zachęty do nieprawości, ale nieprzygotowani ludzie często nie rozumiejąc siebie nie wiedzą nawet dlaczego dopuścili się przestępstw, a początek w wielu przypadkach jest w walce o zbawienie, w której ojciec jest przeciw synowi, matka przeciw córce. W islamie zachęta do świętej wojny jeszcze dzisiaj ma wielu zwolenników. A nagrodą za śmierć w niej było pójście do raju. Katolicy również dawali podobne obietnice za udział w wojanach krzyżowych. Wielu w swojej naiwności daje się zwieść różnym oszustom, jak np. starcowi z gór (Hasan ibn Sabbah), który za oddanie sobie, aż do śmierci samobójczej na rozkaz obiecywał raj wśród hurys. A przyczyną jakich tragedii była jego sekta Asasynów świadczy to, że w języku włoskim assasino, a francuskim assasin znaczy morderca (wikipedia).
Obecnie ludzie są bardziej dojrzali i drastyczność przeszłych rozwiązań zdaje się już nie dotyczyć obecnych czasów. Ale wciąż pozostaje jeszcze jedno niebezpieczeństwo, byś może bardziej podstępne, bo zaindoktrynowane pozostaje dla wielu niewidoczne. Szczególny prym wiedzie tutaj katolicyzm. Akcentuje się bowiem niepomiernie wieczność, przedstawia się jako lepszą i inną od życia doczesnego, a doczesność jako nie wartą chwilę, która jest dana człowiekowi , by zdobywał wieczność. Takie podejście prowadzi do niedoceniania swego życia, siebie tutaj, prowadzi do niedoceniania tego, co się wokół człowieka dzieje, a w efekcie do złej oceny stanu rzeczy, do swoistej maji (zasłony), w której człowiek nie w pełni świadomy szamoce się wśród zdarzeń, których ze względu na to, że z założenia lekceważy doczesność dobrze nie postrzega i nie rozumie, a to prowadzi do tego, że przegrywa z tymi, którzy wybrali świat (przypowieść Jezusa o synach światła i ciemności). Niby wszystko w porządku, czymże jest krótkie życie wobec wieczności, lepiej trochę, krótko pocierpieć, a potem żyć wiecznie. Byłoby w porządku, gdyby nie to, że w życiu i to nie zawsze chcąc walczyć z synami ciemności ludzie ci doznają takich porażek, że nawet w wieczności ciężko byłoby im żyć po nich. Staje się tu paradoksalnie odwrotnie, ci, co zostali nazwani synami światłości żyją w ciemności, są podobni do ludzi, którzy świecąc w dal, widzą swój cel (albo i nie- wieczność), a nie widzą przeszkód pod swoimi nogami i się potykają, często o nogi synów ciemności, którzy w rzeczywistości nimi są, myślą bowiem, że jeśli kogoś usidlą i nie dopuszczą do światła, to sami znajdą się bliżej.
Co więc robić, zwrócić się ku życiu doczesnemu. Ale jeśli patrzeć tylko na nie, to jest ono mają, zasłania ważne cele człowiekowi. Jest się wówczas podobnym do człowieka, który świeci tuż przed sobą, ale nie wie gdzie iść i błąka się, często wracając do tych samych miejsc. Trzeba by mieć i jedno i drugie oświetlone, ale jak to zrobić. Dokładnie w jednym z następnych artykułów, teraz powiem bardzo ważną rzecz, która daje możliwość pewnego zerwania maji, zasłony ze swoich oczu:

Życie doczesne jest częścią wieczności.

Nie można go lekceważyć, nie można lekceważyć tego, co się dzieje wokół człowieka, wówczas człowiek może nie dopuścić do tragedii, do zdarzeń przynoszących mu szkody, może bez obawy o ciągłe, niejasne pytania o wieczność na spokojnie iść po swojej drodze ku punktowi zero. Jeśli to dobrze zrozumie będzie już niedaleko tego miejsca, w którym nie czuje się zobowiązanym do działań nawet w imię zbawienia, często bowiem przynosi to przeciwne skutki.

To byłoby dobre zakończenie mowy, chcę jednak zwrócić na jedno, powszechne wśród ludzi, szczególnie młodzieży nastawienie, wynikające z założeń religii zbawiennych, ale nie tylko, bo i poglądów materialistycznych, że życie jest tylko jedno, które pcha często takich ludzi do podjęcia ryzykownych działań, które często kończą się dla nich fatalnie, bo nie przemyślane w gruncie rzeczy tak muszą. Gdyby nie to założenie, wiele tragedii w ogóle nie miało by szans się zacząć.

Niebezpieczeństwa reinkarnacji.

Religie zbawienne * mają pewny duży atut wobec religii reinkarnistycznych. Otóż przybliżają one tkwiących w nich ludzi do pierwotnego stanu, jakim był stan bez grzechu i bez śmierci. Niestety w dalekiej przeszłości ludzie naruszyli współbycie z Bogiem. Nie chcę teraz opisywać dokładnie, w jaki sposób doszło do powstania dzisiejszego stanu bycia ludzi, ze śmiercią, starzeniem się, chorobami, ale faktem jest, że ludzie byli kiedyś tworem doskonałym i pozostało to w nich, nie tylko w pragnieniach, możliwościach, ale i odbiorze siebie, swojej tożsamości. Reinkarnacja tak naprawdę, choć trzeba nazwać ją łaską ** Boga wobec ludzi jest bezsensowna.
Człowiek rodzi się, jedną czwartą lub trzecią życia dojrzewa, uczy się, później przez kolejną część życia jest skazany na troskę o swój byt, gdy już ma to zapewnione najczęściej jest stary, zniedołężniały, schorowany. Mimo tego wielu ludziom udaje się wiele osiągnąć na polu duchowym, wiedzy o świecie i wtedy człowiek umiera. Rodzi się znowu i mimo, że coś w nim pozostaje z poprzednich osiągnięć (na tym polega sprawa różnicy zdolności u ludzi) znowu musi dojrzewać, uczyć się, bo konkretnie nowy świat jest mu nie znany, a poza tym, co on pamięta. Reinkarnacja rodzi wiele innych bezsensownych implikacji dotyczących życia. I trzeba pamięta, że nie jest ona naturalnym (pierwotnym ) stanem człowieka. Dlatego wielu reformatorów religijnych przede wszystkim wskazywało drogę wyzwolenia się z reinkarnacji.
Nie znam dokładnie stanu wielu ludzi, którzy tkwią w religiach reinkarnistycznych. Wielu wskazuje np. na przekleństwo Indii, gdzie ludzie przeświadczeni o konieczności odbycia wielu wcieleń nie mają nadziei i tkwią w marazmie psychicznym i duchowym. Dla ludzi żyjących w religiach zbawiennych jest wiele innych niebezpieczeństw związanych z przejściem na wyznawanie reinkarnacji. Mając przeświadczenie o swojej niepowtarzalnej, jednej tożsamości mają poczucie stabilności siebie. A jak ująć siebie, skoro to życie jest tylko jednym z wielu i te inne mogą być całkiem różne od tego. Dlatego wielu duchownych religii zbawiennych nie zaleca zajmowania się reinkarnacją ludziom z kultury europejskiej. Często jest to bowiem przyczyną zaburzeń, destabilizacji i rodzi problemy postrzegania swojej tożsamości.
Skoro reinkarnacja jest tylko stanem przejściowym, rodzi tyle niebezpieczeństw, po co do niej wracać. Nie lepiej iść razem z tymi, z którymi się szło dotychczas i mieć nadzieję na zbawienie. Otóż tak jak duchowni reinkarnistyczni mówią o trudności wyzwolenia się- jeden z tysiąca podąża ku wyzwoleniu, a z nich jeden z tysiąca dostępuje wyzwolenia, tak i w religiach zbawiennych nie jest łatwo- wielu jest powołanych, lecz niewielu wybranych. Zresztą spoglądając na życie wokół nas, a może i swoje widać, że dla wielu zwyczajnie nie ma szans na zbawienie. Ludzie szczególnie z kręgu religii chrześcijańskich pokładają nadzieję w miłosierdziu Boskim, zapominając, że ich credo mówi: Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze, a sam ich założyciel mówił: Wielu powie mi w owym dniu: Panie, Panie (...) Wtedy oświadczę im: Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości (Mt. 7.21-23) oraz na pytanie, czy tylko nieliczni będą zbawieni: Usiłujcie
wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu , powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają (Łk. 13.23-27). Mając na uwadze przypowieści o budowaniu wieży i walce królów (patrz poprzedni artykuł) lepiej by było, by wielu nie zaczynało walki o zbawienie w tym życiu, lecz przygotowując się na spokojnie, przygotowywało do lepszego życia tutaj i któregoś przyszłego, gdy się będzie gotowym. Zbyt wiele tragedii, rozpaczy, które rodzi podejście wszystko, albo nic (zbawienie lub potępienie) wskazuje, że podejście religii zbawiennych nie jest prawidłowe, przynajmniej dla wszystkich. A religie zbawienne rodzą wiele inych, gorszych niebezpieczeństw, ale o tym w następnym artykule.

* Trudno dokonać sensownego podziału według znanych terminów. Termin- religie monoteistyczne, choć zazwyczaj oznacza wiarę w jedno życie, nie musi tego oznaczać, sam termin dotyczy wiary w jednego Boga. Nie chciałem używać terminu religie naturalne, gdzie jak np. w ewolucjonizmie oznaczałoby to przyjęcie jednego życia, bo religie te przyjmują zazwyczaj kreacjonizm. A ponieważ z kreacjonizmem wiąże się zazwyczaj upadek ludzi i związana z tym praktycznie immanentnie potrzeba zbawienia, termin zbawienne wydał mi się najodpowiedniejszy. Wszystkie bowiem religie można podzielić według kryterium: jest jedno życie (określenie dla tych religii- zbawienne) lub wiele żyć (określenie dla tych religii- reinkarnistyczne) Oczywiście można by wprowadzić inny termin oznaczający np. z łaciny jedno życie, ale termin zbawienne ma rzeczywiste podstawy na oznaczenie pewnej grupy religii i w kontekście moich wywodów pasuje tutaj bardzo dobrze.

** Reinkarnacja na pewno nie była pierwotnym zamierzeniem Boga, lecz, gdyby ze względu na grzech ludzi Bóg jej nie zastosował, ludzie mieliby naprawdę piekło. Mimo więc jej bezsensu jest dla ludzi łaską.

piątek, 28 grudnia 2007

Zbawienie czy reinkarnacja ?

Dla niektórych znacznie ciekawszym byłoby teraz opisanie drogi, którą dochodzi się do punktu zero niż opisaniem mojego światopoglądu. Ale żadna religia nie podała dotychczas prosto, przepisu na zbawienie. Bo i ono nie jest prostym i takim samym dla każdego. Można dać wszystkim ogólne wskazania (ośmioraka droga w buddyzmie, dekalog w Judaizmie i chrześcijaństwie), ale konkretny człowiek musi sam dostrzec, co on musi zrobić by poprawić swoje życie, nawet guru może tylko znacznie pomóc, ale nie zbawić. Jest jeszcze droga miłości, ale to szeroki temat i nawet tutaj musi kogoś być stać na wyrzeczenia i trudy. Zajmę się przedstawieniem ogólnych wskazań, jednak później. Teraz przedstawię sprawy pilniejszej wagi, które mogą wielu pomóc rozwiązać ich problemy egzystencjalne, a więc przybliżyć do punktu zero.
Temat zbawienie czy reinkarnacja jak do tej pory stało w opozycji do siebie. Religie monoteistyczne, które szerzą doktrynę zbawienia zakładają, że jest tylko jedno życie i człowiek musi dążyć w nim do zbawienia, bo inaczej będzie potępiony. Religie reinkarnistyczne zakładają, że człowiek rodzi się wiele razy (np. Gośala Maskariputra, że każdy musi wcielić się przeznaczoną sobie ilość ) a wyzwolenie z koła narodzin osiągają jednostki.Wszystkie religie można podzielić według tego kryterium, a między jednym a drugim podejściem widzi się sprzeczność nie do przebycia. Tymczasem według mnie jedno nie wyklucza drugiego.
Prawdą jest bowiem, że człowiek może osiągnąć zbawienie w tym życiu. A wszelkie religie monoteistyczne nie są niczym innym, jak porywem całych narodów, by to osiągnąć. Opierają się zazwyczaj na kimś wielkim, kto tego dostąpił i który resztę prowadzi po swojej drodze. Jak to się przedstawia to widać, mimo takiego porywu, zbawienia dostępują też tylko nieliczni. Religie monoteistyczne postawiły wszystko na jedną kartę, na zbawienie w tym życiu i dla nich reinkarnacja przestała być nie tylko poznawczo, ale i realnie. Wyjść tu trzeba od przypowieści Jezusa o budowaniu wieży i walce dwóch króli (Łk.14.28-32). Jeśli się chce zbudować wieżę, trzeba najpierw mieć materiał, inaczej się nie ukończy jej budowy. Jeśli ma się stoczyć bitwę z dugim królem trzeba dokonać obliczeń czy jest się w stanie ją wygrać. Jeśli chce się osiągnąć,
zawalczyć o zbawienie trzeba rozważyć czy będzie się w stanie to ukończyć. W przeciwnym wypadku naraża się na śmiech i porażkę. W czasach powstawania wielkich religii czuło się moc ich założycieli, całe grupy poszły na to, by rozwiązać problem zbawienia w obecnym życiu, postawiły na to, że zbudują wieżę, wygrają wojnę z diabłem. Dla nich nie było już powrotu do reinkarnacji, życia przeszłego, postawiły na królestwo niebieskie po tym życiu i inne już przestały istnieć. O reinkarnacji przestało się mówić, bo i przestała ona dla nich istnieć, a chciało się, by również dla swoich dzieci. Czy to znaczy, że obecne pokolenia ciągnąc brzemia swoich przodków skazane są również na tę udrękę, gdy nie będąc gotowym jest się zmuszonym do walki, do budowania. Na szczęście Bóg uznaje osobiste podejście człowieka, ale nie jest to tak prosta sprawa, gdyż są pewne zobowiązania dzieci wobec rodziców i nie można łatwo przejść nad nimi, zlekceważyć je.
W lepszej sytuacji są narody, które nie podjęły się tak grupowej walki, mają ciągle możliwość żyć normalnie, w swoim tempie, czy zawalczyć o wyzwolenie. Niestety i jedna i druga strona ma swoje plusy i minusy. Ciężko bowiem się samemu zdecydować na tak ważnę walkę i dlatego na narodach religii reinkarnistycznych ciąży to fatum braku nadziei. Łatwiej jest to uczynić w grupie, gdzie dążąc do wspólnego celu jeden podpiera drugiego, ale też jeśli nastąpi przegrana ponosi się szkody znacznie większe. Dlatego wśród narodów religii monoteistycznych tyle napięć, konfliktów i walk.
Aby przybliżyć się do punktu zero trzeba zdać sobie sprawę w jakiej jest się sytuacji w tym kontekście. Czy nie zostało się wplątanym w nie swoją walkę, a więc uczestniczy się w walce o zbawienie, nie mając tego w pełni świadomości i nie będąc przygotowanym, odczuwając zaś niejasność sytuacji i przyszłą przegraną już się jest w dyskomforcie psychicznym, a po przegranej jest się w opłakanym stanie.
Co więc robić ? Nie robić nic lub twierdzić jak w liście Pawła z Tarsu: "Skoro zmarli nie zmartwychwstają, to jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy." (1 Kor.15.32)
Jeśli nie jest się przekonanym, że stać kogoś na zbawienie nie znaczy to, że może grzeszyć. każdy zły czyn oddala człowieka od zbawienia, nawet w życiu następnym, każdy dobry czyn przybliża go do zbawienia. Tak więc bez rozpaczy i bez szaleństwa można przybliżać się powoli do nieba. Jest to duży krok ku temu, by przekroczyć punkt zero i wyszedłszy ze skali minusowej podążać już plusową.

środa, 14 listopada 2007

Dlaczego punkt zero ?

Chcę przedstawić swój pełny światopogląd. Określiłem go nazwą Punkt zero, gdyż dokładnie charakteryzuje jedno z najważniejszych dążeń człowieka. Punkt zero jest terminem filozoficznym stworzonym przeze mnie, oznaczającym pewien moment w rozwoju, życiu człowieka, charakteryzujący się dojściem do stanu intelektualnego, psychicznego i fizycznego, w którym człowiek może powiedzieć sobie, że to, co osiągnął do tej pory wystarcza mu do satysfakcjonującego bycia i życia w świecie.
Termin ten można porównać do wielu innych funkcjonujących w religiach. Najbliższymi mu są nirwana w buddyzmie oraz zbawienie w chrześcijaństwie. Oczywiście nie jest dokładnie tym samym, a różnice między nimi opiszę w osobnym artykule.
Dlaczego punkt zero ?
Trzeba otwarcie powiedzieć, że zdecydowana większość ludzi nie jest zadowolona ze swojego życia. nawet ci, którzy nie mają większych problemów, gdy zastanawiają się głębiej nad sobą muszą przyznać, że ich ideał życia, siebie odbiega daleko od rzeczywistości. Są niezadowoleni, niespełnieni, mają poczucie, że nie żyją tak jak by chcieli, że żyją mgliście, niewyraźnie i mają pełno niespełnionych pragnień, dążeń. Tę część życia trzeba umieścić na skali minusowej. W swojej drodze człowiek może dojść do stanu, w którym mimo, że jego życie nie wygląda jeszcze tak, jak tego chciałby, może powiedzieć sobie, to jaki jest teraz wystarczy mu, aby nie być nieszczęśliwym i poczuć przedsmak szczęścia. Człowiek jest wtedy wyciszony i mimo, że ma dążenia, które chce zrealizować osiąga stan, w którym ma poczucie, że już nic nie musi, że chociaż może być lepiej, to tak jak jest, jest dobrze. Można go porównać w pewien sposób do stanu nirwany, w którym człowiek jest uspokojony, a nawet do zbawienia, bo, aby dojść do takiego stanu trzeba rozwiązać wiele swoich i nie tylko problemów religijnych i egzystencjalnych, po rozwiązaniu których człowiek otrzymuje przeświadczenie, że jest blisko zbawienia, choć przecież w tym względzie nie do niego będzie należało ostatnie zdanie. W moim światopoglądzie zbawienie można ująć w pewnym aspekcie jako wyzwolenie, wyzwolenie od niechcianych, niepożądanych rzeczy. Oczywiście prawdziwe zbawienie, w ujęciu religijnym zakłada bliski kontakt z Bogiem czy ze światem duchowym i zapewnienie, że będzie on trwał po śmierci. W religiach reinkarnacjonistycznych jest to wyzwolenie się z kręgu ponownych narodzin. Jednak w mojej filozofii, człowiek powinien dążyć do osiągnięcia tego stanu, który określiłem jako punkt zero. W osobnym artykule udowodnię, że pominięcie tego etapu rozwoju jest nienaturalne i szkodliwe dla człowieka. W tym stanie człowiek zresztą już zaczyna widzieć skale dodatnią, to jest konstruktywną, przy czym ogromne znaczenie ma to, że jest to budowanie stabilne i pewne. Można porównać to do ewangelicznej przypowieści o budowie na skale, którą nie zmyją deszcze i nie zburzy wichura. Tutaj człowiek jest już usatysfakcjonowany i ma poczucie sensu swoich działań i nie tylko. Swoją filozofię określiłem tym terminem- Punkt zero, bo daje ona możliwość i jest szansą dla wielu ludzi , którzy szamocą się w życiu i nie wiedzą, dokąd się skierować lub zwyczajnie nie są w pełni zadowoleni z życia, a skierowując się ku różnym religiom spotykają bariery nie do przekroczenia, które powodują tylko, że odchodząc z danej religii czują się bardziej zdezorientowani niż przedtem lub nawet jak w powiedzeniu Jezusa, są dwakroć bardziej winni piekła niż przedtem. W kolejnych artykułach przedstawię rozwinięcie mojej filozofii, która nie opiera się jedynie na tym podejściu do celu człowieka, ale jest całościowym ujęciem najważniejszych zagadnień filozoficznych, religijnych i społecznych, ale którą nazwałem właśnie tak z powyższych wyjaśnień i dla potrzeb komunikacji koniecznością prostego określenia.