wtorek, 1 stycznia 2008

Moja droga czyli sen o pustyni.

A jeśli nawet ten lot był Ikarowy
by się rozejrzeć i potem spaść
czyż nie wart wrażeń i owej wiedzy
gdy będąc znów na twardej ziemi
wie się, gdzie, co i jak nań jest ?

Od dzieciństwa, zdając sobie sprawę, że moje życie nie wygląda tak, jak powinno i kształt jego nie zapewnia należycie troski o wieczność marzyłem o tym, by się odosobnić od ludzi i rozwiązać moje egzystencjalne i narosłe (gdy się świeci w dal nie można należycie zająć się codziennością, a problemy nie znikają, tkwią gdzieś w człowieku i kumulują się) zwykłe problemy. Oczywiście do skończenia szkoły nie było o tym mowy. System szkolny potrafi skutecznie odciągnąć dzieci i młodzież od ważnych dla nich spraw. Kiedy skończyłem szkołę średnią odsunąłem myśl o studiach, przynajmniej na rok i postanowiłem maksymalnie zająć się swoimi sprawami. Oczywiście tutaj diabły (temat przeciwników człowieka opiszę dokładnie w następnym artykule) zaczęły przeszkadzać. Mimo to wiele poznałem przez ten czas, ale też, niejednokrotnie przez diabły, potworzyłem nowe. Cały czas marzyłem o pustyni, tym miejscu, gdzie człowiek może w ostateczności dać sobie odpowiedź kim jest i co robić. Doszedłem jednak do wniosku, że nasza kultura nie daje możliwości takiego odosobnienia. Musiałbym naprawdę porzucić świat, jego troski, życiowe i materialne. O ile życiowe praktycznie porzuciłem, przestałem się interesować zdarzeniami nie tylko na świecie, ale i lokalnymi, to materialne ograniczyłem, porzucenie ich całkowicie przerażało mnie wizją, że mogę skończyć jako bezdomny (o żebractwie nie dopuszczałem w ogóle myśli), których widzi się nieraz: brudnych, w łachmanach... Zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie porzucić tego świata i tak naprawdę to nie chcę. NIe po to chciałem iść bowiem na pustynię, by z nim skończyć całkowicie, ale by rozwiązać problemy, nie tylko swoje, ale dotyczące wszystkich ludzi, wrócić i zmienić go na lepsze, by będąc sobą, takim, jakim chcę móc skutecznie pomagać innym. Zacząłem myśleć o studiach, by poznać dokładniej wiedzę, którą spotykałem w książkach. Dwa lata po szkole średniej dostałem się na psychologię i ten miraż wiedzy znów odciągnął mnie od mojej drogi (więcej na http://www.mojageneracja.pl/10058727/). Później nie znajdując zrozumienia i porozumienia z różnymi ludźmi (rozmawiałem z ludźmi na uczelni, byłem u grupowań zakonnych i ludzi, którzy mieli pewne osiągnięcia w pisaniu) musiałem zająć się pracą. Tutaj świat znowu potrafił wkręcić, ale, kiedy była możliwość wracałem do swojej drogi.
Taka była ta moja droga, wiele dzięki niej zrozumiałem, a jeśli pozna się pewien zakres praktycznie to, co dotyczy człowieka staje się niemal całkowicie jasne- na tym polega oświecenie. To jednak tylko kontur tej drogi, a jak ją przedstawić nawiązując do przykładu z latarką. Otóż, wiele świeciłem na cel, w tym czasie wierząc w opatrzność Bożą i dobroć ludzi. Oczywiście, gdy człowiek wyłamuje się z szeregu znajduje więcej przeciwników niż pozostali, ale też są i dobrzy ludzie. To oni, choć nie zawsze skutecznie chronili mnie przed potknięciami i złem. Taki był rys charakterystyczny, zapewne nie tylko mojej, ale mojej drogi- iść kiedy tylko można naprzód, wierząc w pomoc innych i Boga.
Wydaje się rozsądna, bo jest nią, ale kiedy za długo świeci się na cel, może spotkać człowieka wiele złego. Ja się ustrzegłem tragedii, pozostały mi zobowiązania wobec ludzi, którzy zaznaczyli się dobrze w moim życiu, ale zostały i kłopoty w postaci ludzi, którzy dali mi cegiełke, a teraz żądają całego domu i ich złość, kiedy nie jestem w stanie tego dać. Są to ludzie ograniczeni, do których nie przemawiają żadne argumenty i od których właściwie nie chciałem pomocy, ale spodziewając się pewnych zysków robili pewne działania, bo pomocą tego nie mogę nazwać za moimi plecami. Ale wiem, że wielu innych ludzi spotykają tragedie: śmierć, kalectwo, gwałty (niekoniecznie z powodu chuci zboczeńców, ale jako akt, który ma związać ofiarę z przestępcą) i nie dochodzą oni do poznania, które by ich zadowoliło. Przyczyna tych tragedii nie widoczna dla wielu bierze często swój początek z lekceważenia spraw doczesnych, spowodowanego parciem ku wiecznemu i chęcią ominięcia zbyt wielu, tłoczących się problemów dnia codziennego i świata. Sądzę, że ci którzy wierzą Bogu są pod Jego ochroną, ale często się o Nim zapomina i to wykorzystują diabły i niektórzy ludzie, przeciwnicy wyrywania się z grupy.
Dlatego też radzę ludziom, których nie stać na definitywne porzucenie świata, by nie decydowali się na budowanie wieży. Poniosą na pewno szkody, a nie osiągną celu. Każdy, kto ma wątpliwości, lęki przed możliwymi skutkami decyzji (szaleństwo, żebractwo) i nie ma dostatecznej wiary nie tylko w Boga, ale Bogu niech nie zaczyna walki o wszystko.
Za czasów Buddy w V w. p.n.e. żył Gośala Maskariputra, reformator religijny, który twierdził, że "wszystkie byty, wszystkie stworzenia osiągają z czasem doskonałość. Nie można niczego uczynić, aby ten proces przyspieszyć, każdy musi odbyć przeznaczoną sobie, bezmierną liczbę wcieleń" (Słownik mitów świata, Arthur Cotterell, wyd. II, Katowice 1999). Założył grupę religijną Adźiwików, która cechowała się skrajnym fatalizmem i determinizmem, a praktyka surowym ascetyzmem (istniała do XIV w.) (Uniwersalna Encyklopedia PWN). Był ostro zwalczany przez Buddę. I nie ma się czemu dziwić, determinizm, który chyba nie zakłada istnienia wolnej woli jest bzdurą, nie ma determinizmu, każdy człowiek może w swoim zakresie przyspieszyć lub opóźnić czas dojścia do Prawdy, może iść też własnym tempem, będącym optymalnym wypośrodkowaniem między niebezpiecznym dniem codziennym i wiecznością. Na marginesie trzeba by sobie zadać pytanie, po co tej sekcie religijnej był potrzebny ascetyzm, skoro nic nie można zmienić. Ale i ze złych doktryn trzeba wyciągać dobre wnioski: wszystkie byty mogą osiągnąć wyzwolenie, choć poprzez wiele wcieleń i doktryna ta może ostudzić zły zapał, nieprzemyślany poryw, by budować wieżę, ową często cytowaną nadgorliwość, dotyczącą nie tylko działań codziennych.
Droga, którą proponuję obecnie żyjącym ludziom polegałaby na zgodzie na kilka dalszych wcieleń i spokojnym poznawaniu Prawdy. Niekoniecznie tylko własnym wysiłkiem poznawczym, jest wiele książek, w których zawarta jest niesamowita wiedza. Sam wiele czytałem i zawdzięczam wiele wielu filozofom i pisarzom. Oczywiście dużo ludzi tak postępuje i nie powiedziałem tu nic nowego. Wydawałoby się, że odradzam jakieś poważne zajęcie się drogą ku Prawdzie. Nic podobnego. Mój głos w tej sprawie to właśnie zwrócenie uwagi, że: po pierwsze- brak możliwości zbudowania wieży nie oznacza zarzucenia robienia czegokolwiek w tym kierunku, a niestety wielu tak robi; aby mieć szansę zdobycia kiedykolwiek Tego Celu, trzeba się do Niego przybliżać, choćby etapami, inaczej nigdy nie dojdzie się do tego wcielenia, w którym będzie się gotowym do ostatecznej walki, a więc nigdy nie zdobędzie się wyzwolenia, zbawienia; po drugie człowiek ma wolną wolę, drogę do Prawdy może przyspieszyć lub opóźnić, nie radziłem jej za bardzo przyspieszać, ale radzę robić wszystko by była ona możliwie najszybsza (poruszam tu następne zagadnienie, opozycję życia do bycia- im więcej człowiek chce dobrze żyć, a więc bawić się, korzystać ze świata, tym ma mniej czasu, energii i chęci na zajęcie się wiecznością, ale też poświęcając się jej zupełnie zaprzecza sobie jako człowiekowi i może wpaść w szaleństwo lub co najmniej dziwactwo) i radzę jej przynajmniej nie opóźniać (tutaj jest kwestia moralności, każdy zły czyn oddala człowieka od jego celu, od wyzwolenia i sprawa nałogów, ale dokładniej o tym w jednym z kolejnych artykułów).